Hipisi w Australii – Kuranda

Trzeciego dnia w Cairns planowaliśmy wypłynąć jeszcze raz na rafę koralową. Przed kupnem wycieczki dzień wcześniej ustrzegł nas jednak pewien miejscowy, który przewidział gwałtowne opady deszczu. No i niestety się nie mylił. Dzień zleciał nam na zwiedzaniu zadaszonych atrakcji miasta oraz planowaniu reszty dni, które w mieście zapowiadały się równie deszczowo.

Postanowiliśmy więc wypożyczyć samochód dzień wcześniej niż wcześniej zamierzaliśmy i zamiast siedzieć w mieście, zwiedzić jego okolice. Tak trafiliśmy do Kuranda. Oddalona 35 minut od miasta na północny zachód wioska słynna jest z wielu atrakcji: zoo, występy tańców aborygeńskich, nauka gry na didgeridoo, rzut bumerangiem, ogród z tropikalnymi owocami oraz motylami. Do wioski można dojechać pociągiem lub kolejką linową, która wiedzie nad lasem deszczowym. Wszystko fajnie, tylko niestety ceny biletów dość wysokie. Postanowiliśmy zatem dolary przeznaczyć na kolejną wycieczkę na rafę, a w Kurandzie zwiedzić to wszystko co możemy zobaczyć za darmo.

Na szczęście do lasu deszczowego mogliśmy wejść za darmoszkę, toteż od tego zaczęliśmy nasze zwiedzanie. Odgłosy zwierząt, które rozbrzmiewały były niesamowite, las żył, czego dowodem był wąż, którego napotkaliśmy na drodze. Początkowo przeszłam koło niego nie zauważywszy go. To Dominik wypatrzył go na pniu drzewa i zawołał mnie. Niestety przestraszyłam się tak bardzo, że zaczęłam krzyczeć, na co wąż zwiał, a Dominik nie zdążył go nakręcić. Jednogłośnie stwierdzam, że karaluchy przy wężu to pestka!

Dalszą wędrówkę spędziłam rozglądając się już wszędzie i głośno tupiąc. Znaleźliśmy lianę, na której zjeżdżaliśmy a la tarzan:) Las okazał się atrakcją samą w sobie. Kiedy wyszliśmy z lasu, dróżka wzdłuż rzeki poprowadziła nas do wioski. Tutaj napotkaliśmy mnóstwo hipisów, którzy próbowali sprzedać swoje rękodzieło na pobliskim targu lub wykonywali dredy. Idąc tak wzdłuż straganów natknęliśmy się na wspaniały zielony pub, gdzie z głośników leciał kawałek Pink Floyd. Kiedy zobaczyłam chudego, wysokiego staruszka, który ciosał świeżego kokosa, nie mogłam się powstrzymać żeby nie spróbować wody z tego owoca. Dotychczas piłam go w Sydney tylko z kartonu, teraz piłam prosto z łupiny! Mniami!

Zrelaksowani udaliśmy się jeszcze w drogę w stronę wodospadu Barron Falls. Szlak prowadzi na świetny punkt widokowy, z którego rozpościera się piękny widok na wodospad. Kolejny raz przekonałam się, że australijska przyroda ma tyle do zaoferowania i jest po prostu cudowna!

DSC02962
DSC02972
DSC02952
DSC02976
DSC03002
DSC02981
DSC03010
DSC03017
DSC03022
DSC03024
DSC03043
DSC03130
DSC03138
DSC03070
DSC03058
DSC03054
DSC03032
DSC03150
DSC03163
DSC03051

Tags:, , ,

Trackback from your site.

Leave a comment