„Gdzie jest Nemo?” czyli nurkowanie w Cairns
Drugiego dnia naszego pobytu w Cairns wypłynęliśmy głęboko w ocean z firmą Evolution Down Under Cruise and Dive. Może trochę powiać reklamą w tym poście, ale w Cairns mieliśmy okazję skorzystać tylko z tej firmy, toteż weźcie pod uwagę, że nie mamy porównania z innymi tego typu firmami.
Będąc jeszcze w Sydney zrobiłam „research” i padło na nich. Ceny mieli dość przystępne i opinie całkiem całkiem, także zdecydowaliśmy się na 1 dzień spędzony z nimi na łódce (która była ogromna i komfortowa) podczas którego mieliśmy wykonać jedno nurkowanie tzw: „introductory dive „oraz mogliśmy bez ograniczeń uprawiać snorkelling. Zapowiadało się bosko!
A jak było naprawdę?
Wypłynęliśmy wcześnie rano z promenady (dzięki Bogu mieszkaliśmy blisko). Po wypiciu kawy, a w drodze do jednej z dwóch raf Norman lub Saxon przeszliśmy ekspresowe szkolenie z podstaw nurkowania i snorkellingu. Płynęliśmy około 1,5h. W tym czasie został nam przydzielony sprzęt, ubrania do wody oraz podzielono nas na czteroosobowe grupy, w której mieliśmy wykonać nurkowanie. Niestety byliśmy w ostatniej grupie.
Kiedy dopłynęliśmy do Saxon reef, grupy po kolei zaczęły nurkować. Ponieważ byliśmy ostatni postanowiliśmy nie czekać na łódce, ale wskoczyć do wody z maską i rurką. Kiedy tylko znaleźliśmy się w wodzie, to co było nad powierzchnią przestało mieć znaczenie. Przełamałam nawet strach, który odczuwałam w związku z ogromną głębokością oraz faktem, że znajduje się w bezkresie oceanu. Wiadomo, że łódź nie mogła zacumować na rafie, tylko obok więc kawałek trzeba było do niej dopłynąć. Ale jak już znaleźliśmy się centralnie nad koralami i rybkami, oczy wychodziły nam z orbit! Wszystko jest kolorowe i żyje w niesamowitej symbiozie. Miało się ochotę śledzić każdą z ryb i choćbyśmy mieli oczy wokół własnej głowy to i tak nie byliśmy w stanie zarejestrować wszystkiego co tam się dzieje. Cichy podwodny świat. Minusem był fakt, że co jakiś czas musieliśmy wystawiać głowę na powierzchnię, żeby usłyszeć czy zbliża się nasz czas na nurkowanie.
W końcu nadszedł. Ja zaczęłam wyczuwać wyraźny strach, który mieszał się z podnieceniem. Dominik z kolei odczuwał tylko to drugie:)
Kiedy założyliśmy ciężki sprzęt i zeszliśmy pod wodę po drabince, mieliśmy wykonać proste ćwiczenia, między innymi wyciągnąć automat oddechowy, wypuścić trochę powietrza oraz włożyć go z powrotem. Niestety dla mnie proste ćwiczenie okazało się niemożliwe do zrobienia. Stres spowodował, że nie potrafiłam włożyć automatu oddechowego z powrotem, a próbując wypuściłam całe powietrze. Automatycznie wypłynęłam na powierzchnię i kiedy osoba z załogi pomogła mi znów się zanurzyć okazało się, że nie muszę już powtarzać tego ćwiczenia. Nie ukrywam, że mi ulżyło. Instruktor złapał mnie pod ramię, a ja złapałam Dominika, dwie pozostałe dziewczyny zrobiły to samo i w ten sposób całą piątką wyruszyliśmy w otchłań. Zeszliśmy 8 metrów pod wodę i zanim instruktor zorientował się, że Dominik ciągnie nas wszystkich na dół, musiałam podziwiać rafę w pozycji co najmniej niewygodnej:) Kiedy wyregulował jego zanurzenie było już super. Mimo to cały czas czułam się nieswojo i dziękowałam, że instruktor trzyma mnie cały czas. Moja wyobraźnia podpowiadała, że bez niego zawisłabym w otchłani lub co gorsza poszłabym na dno. Wtedy już wiedziałam, że nurkowanie to bardzo trudny i niebezpieczny sport i bez odpowiedniego kursu nie mam co nawet próbować robić tego sama. Byłam zestresowana, ponieważ słyszałam, że szybko oddycham i przez to tracę tlen. Kiedy w końcu trochę oswoiłam się z nową sytuacją i zaczęłam dostrzegać żyjątka, które pokazywał nam instruktor, między innymi błazenkę znaną jako Nemo oraz skrzydlicę (lionfish), okazało się, że czas minął i wracamy. Inny załogant zdążył jeszcze pstryknąć nam kilka fotek na pamiątkę, które później zakupiliśmy. Było mi strasznie żal i byłam zła na siebie, że zbyt późno zaczęło mnie to wszystko cieszyć. Ale robiłam to pierwszy raz i kompletnie nie wiedziałam jak mój organizm zareaguje.
Kiedy weszliśmy znów na pokład, reszta turystów i załogi jadła już lunch. Niestety nam niewiele już zostało. Słoneczko zaczęło coraz bardziej przebijać się przez chmurki i ruszyliśmy dalej w stronę kolejnej rafy North Hastings Reef, gdzie każdy miał wybór: albo snorkelling albo nurkowanie. Dominik za dodatkową opłatą zdecydował się na drugi dive, ja pozostałam przy masce i rurce.
Tutaj świat wodny okazał się jeszcze bardziej cudowny niż mogłam przypuszczać. Kolory rafy mieniły się cudownie w promieniach słońca, wielki żółw płynął koło mnie jakby myślał, że jestem rybą, próbowałam dotrzymać mu tępa, ale był szybszy. Delektowałam się każdą sekundą myśląc, że chyba nie ma na świecie czegoś równie pięknego.
Niestety czas dobiegł końca i trzeba było wracać na łódkę. Wtedy to zauważyłam również Dominika, który wyłonił się z wody i mimo maski zauważyłam, że wygląda co najmniej dziwnie i krew leci mu z nosa. Jak się później okazało, doznał ciśnieniowego urazu twarzy… mi nie było wcale do śmiechu, z kolei Dominik chyba nie do końca zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji. Ale o tym co dokładne się stało możecie przeczytać w oddzielnym wpisie Dominika pod tytułem: Nurkowanie i potencjalne skutki uboczne. Krótko mówiąc, wyglądał jak żul z podbitymi oczami. W drodze powrotnej można było rozkoszować się widokami popijając wino i jedząc owoce oraz zakupić płytkę ze zdjęciami z całego dnia. No może nie licząc przygody Dominika, cały dzień był niesamowity i schodząc z łodzi wiedzieliśmy, że musimy jeszcze wrócić na rafę!
Tags:cairns, rafa, wielka rafa koralowa
Trackback from your site.