Outback: Niezwykły zbieg okoliczności [dzień 7]
26.10.2015 Poniedziałek
Dzień zapowiadał się niestety pochmurny także ubraliśmy się ciepło i dalej ruszyliśmy w drogę. Postanowiliśmy przejechać przez Adelaide nie zatrzymując się w niej. Niewiele zatem mogę powiedzieć o jej pięknie lub jego braku. Niedaleko za Adelaide natknęliśmy się na słone jeziora, których powierzchnia była spękana, pokryta solą o różowym zabarwieniu. Gdzieniegdzie tylko można było zobaczyć małe oczka wodne. Oczywiście nie trzeba było nas namawiać, żeby wejść na jezioro i zrobić masę zdjęć. Dominik jako jedyny przeszedł chrzest, gdyż „wpadł” do jeziora, ale o dziwo nie miał mokrych butów, za to umaziane w błocie, które jak to stwierdził śmierdziało glonami. Zwał jak zwał mieliśmy z niego ubaw.
Kierowaliśmy się w kierunku Mount Gambier, drugiego co do wielkości miasta w Południowej Australii. W Mount Gambier oraz jego okolicach znajduje się wiele interesujących atrakcji turystycznych. Najbardziej znaną z nich jest słynne błękitne jezioro „Blue Lake” znajdujące się w kraterze wulkanu, na stoku którego leży miasto. Co ciekawe w okresie letnim woda w tym jeziorze ma głęboki błękitny kolor, co udało nam się zobaczyć na własne oczy. Nie dziwię się, że to miejsce jest częstym celem wycieczek dla mieszkańców Wiktorii i Australii Południowej, ponieważ sami gdybyśmy mieli więcej czasu zostalibyśmy tam dłużej. „Blue Lake City”, bo tak jest nazywane,graniczy ze stanem Wiktoria, także tutaj pożegnaliśmy się z South Australią i ruszyliśmy dalej na podbój Wiktorii.
Sami nie spodziewaliśmy się jak miło ona nas powita. Mi wprawdzie z okien samochodu udało się w końcu dojrzeć długo wyczekiwane kangury. Siedziały na polanie:) Ale prawdziwym hitem okazały się przesłodkie misie koala:) Tuż przed Port Fairy jadąc drogą otoczoną z dwóch stron lasem eukaliptusowym udało się nam dostrzec siedzące wysoko na gałęziach misie koala:). Uwierzcie mi, one są naprawdę cudowne, tylko śpią, żują liście i raz na jakiś czas zmienią pozycję na inną. W sumie można by powiedzieć, że są nudne, ale mimo to, można się na nie gapić godzinami. Przynajmniej my staliśmy tam dobre pół godziny, jak nie dłużej. Aha i sprzedam Wam dobrą radę od Piotra. Jeśli chcecie znaleźć koalę, szukajcie objedzonych eukaliptusów. Potwierdzam działa:)
Ucieszeni jak dzieci, ruszyliśmy dalej w kierunku Port Fairy w celu znalezienia noclegu. Jeszcze będąc w drodze sprawdziliśmy możliwie dostępne o tej porze resorty i jak się okazało miejsce, w którym planowaliśmy się zatrzymać było już zamknięte. Zrezygnowani wjechaliśmy do sąsiedniego resortu, wychodząc z założenia, że gdzieś w końcu nas przyjmą. Zbieg okoliczności albo przeznaczenie spowodowało, że właścicielem okazał się Polak, pan Tomasz Rac. To było przemiłe spotkanie i z wielką chęcią zostaliśmy u pana Tomka na noc. Mieliśmy do dyspozycji mieszkanie/domek letniskowy składający się z dwóch pięknie umeblowanych pokoi, łazienki i malutkiego aneksu kuchennego. Wszystkie detale były dopracowane do perfekcji. Do dyspozycji mieliśmy grill, z którego oczywiście skorzystaliśmy. Szczerzę mogę powiedzieć, że zakwaterowanie u pana Tomasza okazało się najlepsze z wszystkich w jakich dotychczas mieliśmy okazję nocować. Wspaniała jakość za niewielką cenę. Wspólnie zjedliśmy kolację i długo rozmawialiśmy jak dobrzy znajomi. Myślę, że każdy z nas poczuł się tego wieczoru jak w domu, w Polsce, po prostu wśród swoich:)
Miejsce: Port Fairy Motor Inn
Adres: 124 Princes Hwy, Port Fairy, Victoria, 3284
www.portfairymotorinn.com.au
Dziwne jezioro nie dla tego, że słone lecz różowe
Powieżchnia jeziora wygląda na suchą i twardą, ale to tylko pozory
Chyba największy homar w Australii
Pojazdy emerytów wzbudzają podziw
Błękitne jezioro „Blue Lake”
Kamień powulkaniczny z dziurką
Historia kamienia z dziurką
Pierwszy napotkany miś koala
Zachody słońca w Australii są po prostu cudowne
Standardowa kolacja czyli piwo i mięsiwo
Nasz rodak i gospodaż Tomasz
Tags:koala, miś koala, Mount Gambier, outback, Port Fairy, słone jeziora
Trackback from your site.