Snorkeling – nasze nowe hobby
Australia to kraj dla lubiących naturę, mają ją tak cudowną, że aż żal z niej nie korzystać. W samym Sydney można wędrować, leżeć na plaży, uprawiać wszystkie sporty wodne, jeździć rowerem, na rolkach i wiele wiele innych. To co ja pokochałam w Sydney to to, że będąc w tym samym mieście, możesz poczuć się jak w jakimś tropikalnym miejscu na wakacjach. My często kiedy mieliśmy dzień wolny, wybieraliśmy albo nowe niezbadane miejsce jako cel naszej wędrówki albo gnaliśmy szybko na plażę ze sprzętem do snorkelingu i oddawaliśmy się radości podglądania podwodnego świata. Czuliśmy się, jakbyśmy byli zupełnie gdzie indziej, nie w mieście, ale na wakacjach:)
To był zupełnie inny komfort wypoczynku niż ten jaki proponuje nam Kraków. I choć kocham swoje miasto, teraz w perspektywie czasu muszę stwierdzić, że pod tym względem Sydney bije nas na głowę. Tam potrafiłam wypocząć, w Krakowie jest z tym różnie. Wiem wiem, nie powinnam porównywać Krakowa do Sydney, przepraszam, ale robię to mimowolnie.
To w Australii pokonałam poniekąd swój strach związany z wodą. Czasem oglądając dzieci na plaży, dochodziłam do wniosku, że oni chyba rodzą się już pływakami. Są po prostu w tym świetni i co najważniejsze nie boją się wody. Surferzy to w ogóle wyższa szkoła jazdy i podziwiam ich całym sercem, nie tylko dlatego, że są baaardzo przystojni, ale że są tak odważni i nie boją się tych gigantycznych fal i rekinów.
Mnie bezkres oceanu przeraził, kilkakrotnie fale zmiotły mnie z wielką siła na sydney’skich plażach tak, że Dominik myślał, że jestem tą dziewczynka z filmy The Ring. Mnie do śmiechu nie było, strój kąpielowy ledwo też znalazłam, dlatego też odpuściłam sobie naukę surfingu. Niektórzy pytają mnie czy żałuję? Odpowiadam, że nie, przynajmniej mam teraz powód żeby wrócić:)
Powodów żeby znów tam pojechać jest wiele, miedzy innymi nasz ukochany snorkeling. Pierwszy raz spróbowaliśmy jeszcze w Sydney, niewiele wcześniej przed naszym wyjazdem do Cairns. Szkoda, że tak późno, można by rzec, ale ja wolę powiedzenie „lepiej późno niż wcale”. I tak zaczęła się nasza przygoda z snorkelingiem. W Sydney jest kilka miejsc, które są świetnym „spot’em” dla tego sportu, ale nam najbardziej przypadła do gustu malutka Shelly Beach, blisko Manly. Swoją nazwę zawdzięcza plaży, którą tworzą malutkie pokruszone odłamki muszli. Masaż stóp gwarantowany:) Mała zatoczka stała się idealnym środowiskiem do życia dla podwodnego świata. To tam pierwszy raz zobaczyłam płaszczkę, kolorowe rybki i rekiny, które ufam, że były nie ludzio-żerne. To było niesamowite przeżycie, ale tak naprawdę był to dopiero przedsmak tego co było dane nam zobaczyć w Cairns i w Cape Tribultion.
Tags:czas wolny, Manly, plaże, Shelly Beach, Snorkeling
Trackback from your site.